Viva bloguje, Inicjatywa podróżuje

013Wraz z nastaniem wakacji rozpoczyna się coroczny wysyp festiwali muzycznych, czyli imprez, na których na stosunkowo niewielkiej przestrzeni gromadzi się spora liczba potencjalnych wegetarian i wegan. Być może jeszcze tego nie wiedzą, ale ten wybór dla większości z nich jest na prawdę  w zasięgu ręki, muszą znaleźć się jedynie dobrzy ludzie, którzy za jednym machnięciem selerowej różdżki roztoczą przed nimi wizję zupełnie nowego świata. By ta przemiana stała się częścią jak możliwie dużej liczby osób, przedstawicieli i przedstawicielki Vivy spotkać będzie można na najróżniejszych festiwalach muzycznych w Polsce, m.in. na Open’erze. Jeśli nie będziesz mogła/mógł pojawić się na ww. wymienionych festiwalach, to wciąż nic straconego: być może pojawimy się na jednej z pomniejszych imprez – tak jak w ubiegły weekend pojawiliśmy się na Łódźstocku.

Nigdy specjalnie nie przepadałem za Łodzią, być może dlatego, że poznawałem ją od tej gorszej strony – blokowiska Widzewa nie są chyba najlepszym miejscem, by zacząć znajomość z tym miastem. I tym razem jednak nie mogłem pozbyć się odczucia, że dni świetności tego miasta przypadły w udziale raczej Reymontowi niż Sapkowskiemu. Być może odwiedzałem niewłaściwe miejsca, bo jednak przyglądając się Łodzi z internetu nie widać tych podupadłych fabryczek, podniszczałych kamienic i nie najczystszych bram. Również z relacji Kamilii, która odwiedziła to miasto wraz z Martą jakiś czas temu wynikało, że to miasto zasługuje na lepszą opinię. Cóż, może innym razem.

Celem naszej podróży (której początki były nieco stresogenne, jako że okazało się, że nie mogliśmy znaleźć obiecanego wcześniej baneru) był teren przylegający do jednego z wydziałów Wyższej Szkoły Humanistyczno-Ekonomicznej, czyli lokalnego tzw. „dokształtu”. Dzięki uprzejmości organizatorów pozwolono nam rozstawić nasze stoisko nieco na uboczu, vis a vis budek z kiełbasami i piwem – dobre i to.  Można było zaczynać akcję propagandową. Tzn. można by było, gdyż okazało się, że frekwencja wśród uczestników pozostawiała wiele do życzenia, co rzecz jasna rzutowało również na popularność naszego stoiska, które pod względem atrakcyjności lokowało się gdzieś pomiędzy wytarzaniem się w kurzu pod sceną a posiedzeniem na ławce – nie ma co się oszukiwać, z kolejnymi browarami szans nie mieliśmy żadnych.

Tym bardziej cieszy, że udało nam się odbyć kilka na prawdę świetnych rozmów, przy czym poruszane tematy były na prawdę różne. Mnie na przykład została zreferowana prawie w całości dotychczasowa działalność nowego miejsca na mapie Łodzi, czyli skłotu K50 (tam m.in. odbył się tegoroczny tydzień weganizmu – pozdrawiamy serdecznie i kibicujemy!), spotkałem również aktywistkę z nieistniejącej już chyba (tak wywnioskowałem z kontekstu) grupy prozwierzęcej Animalis, jak również panie, które szukały prezentów dla swoich wnusiów. Jednak najistotniejsze były jednak rozmowy ad rem, czyli te związane przede wszystkim z niejedzeniem mięsa i produktów pochodzenia zwierzęcego. Można było poćwiczyć się w zbijaniu setki razy już słyszanych argumentów, jak również napotkać zaskakujące pokłady samokrytyki w narodzie („Jestem za słaby na coś takiego.”, „Wstydzę się, że jem mięso, ale inaczej nie potrafię.” etc.). Trzeba jednak przyznać, że zdarzyło nam się przeprowadzić kilka rozmów nieco mniej sztampowych, m.in. o wegańskich suplementach dla pakerów. Najbardziej poruszającą była jednak rozmowa z chłopakiem, który jak twierdził, pracował onegdaj jako kierowca w rzeźni. Twierdził, że bardzo poruszał go los tych zwierząt, nie przełożyło się to jednak na czyny. Był jednak żywo zainteresowany ideą weganizmu i moim zdaniem (reszta niezbyt się zgadzała) będzie chleb z tej mąki. Jestem przekonany, że takich ludzi jest więcej i dlatego takie stoiska są ważne – by świecić przykładem, pokazywać, że można inaczej.

Naszymi materiałami zainteresowane były również dzieci – szczególnie wlepki z pieskiem i kurczaczkami przypadały im do gustu. A każda z tych wlepeczek to takie ziarenko, które z czasem kiełkuje, rozsadza mury schematów i tradycji i otwiera drogę ku etycznemu życiu i wegańskiej rewolucji. Z każdą wlepeczką pozyskujemy nowych darczyńców, którzy będą w przyszłości przelewali swoje podatki na Vivę, oddawali swoje głosy na Czarka w jego kampanii ku prezydenturze oraz maszerowali równym krokiem w kierunku najbliższej, niezamkniętej jeszcze fermy. <finger triangle of evil contemplation>
No, w każdym razie spoko, że również dzieciom się podobało.

Krótko mówiąc wyjazd należy raczej zaliczyć na plus. Udało się opracować kilka strategii przyciągania ludzi (nie uwierzycie, jaką świeży bób ma siłę przyciągania), udało zasiać się ferment w kilku głowach, być może kilka osób udało namówić się do samodzielnej aktywności. Podejrzewam, że na happeningu za dwa tygodnie uda się to zweryfikować. W każdym razie Łodzi nie odpuszczamy i nie damy jej spokoju!

(mam nadzieję otrzymać na dniach zdjęcia, na których między innymi nasze stoisko oraz widoczne zainteresowanie festiwalowiczów)

Facebook Comments

Możesz również polubić…

5 komentarzy

  1. Olga pisze:

    Nie od dziś wiemy, że ludzi przyciąga darmowe jedzenie :) Nawet jeśli jest to tylko bób.

  2. Ana pisze:

    A dzieci przyciągają jeszcze darmowe naklejki.

  3. Kamila pisze:

    Też mam nadzieję, że uda mi się ogarnąć mój aparat i zdjęcia dotrą! Musimy się przecież pochwalić tłumami tłoczącymi się przy naszym stoliczku :)

  4. Olga pisze:

    Ogarniaj, ogarniaj!

    (to naprawdę niesprawiedliwe, że mnie się dostała taka szpetna ikonka)

  5. Kamila pisze:

    moja jest nawet do mnie podobna :P

Shares
Skip to content