Z tradycją się nie dyskutuje
Ona: w szarym płaszczu i eleganckim czarnym berecie, on- w spranym, zmechaconym swetrze i skórzanej kurtce, w ręce skórzana saszetka. Oboje około 60-tki. Lustrują z przejęciem półki marketu w poszukiwaniu podarków dla najbliższych, dla tych których kochają.
-Te autko to dla Krzysia – babcia z czułością kładzie zabawkę do koszyka. W tle słychać radosne świąteczne „kawałki” i kolędy o narodzinach małego Jezuska… Nagle reklamówka koło zabawki zaczyna się gwałtownie poruszać, podskakuje, miota się..
Para nie zwraca na to najmniejszej uwagi. Nieśpiesznie udają się do kasy. Uśmiechnięci. Niesieni „magią” świąt miłości i dobroci płynnie i z przyjemnością przekładają zakupy do toreb.
Podchodzę i pytam dlaczego nie widzą cierpienia ryby i dlaczego chcą być sprawcami jej kolejnych mąk. Można przecież kupić gotowy płat(filet). Wspominam też, że mamy XXIw. i lodówki, a co za tym idzie „przechowywanie” żywych zwierząt celem ich konsumpcji nie jest już konieczne…
– Spadaj! Normalna jesteś? Słyszałaś?!
– Spadaj stąd! – słyszę w odpowiedzi.
Nie reaguję na taki potok agresji. Próbuję rozmawiać. Łagodnie i kulturalnie. Chyba nawet nadstawiam drugi policzek – tak po chrześcijańsku…Bez skutku.
Co roku wygląda to tak samo. Stłoczone w basenach i wannach karpie. Obok „komunistyczna” waga rodem jak z PRLu i pan sprzedawca – w starej kufajce i gumiakach.
Nocą w miejscu stoiska unosi się zapach łuski, mokradeł, a na chodniku widać krew.
Karpie, które są na dole mają najgorzej, miażdżone ciężarem innych, poranione, na wpół uduszone… Trafiają potem do plastikowej reklamówki, następnie do wanny pełnej chlorowanej wody, są karmione okruszkami chleba (akt dobroci?), w końcu, często nieumiejętnie, ogłuszane i zabijane. Wszystko zwykle odbywa się wśród niepowtarzalnego zapachu choinki czyli drzewka, które rosło kilka lat tylko po to by usychać(umierać) przez kilka dni podczas gdy my objadamy się pysznościami i gościmy całą rodzinę.
W domu mojej ciotki unosi się zapach świeżo upieczonego ciasta. Całe mieszkanie aż lśni, wysprzątany każdy milimetr, każdy zakątek. Na drzwiach i w oknach świąteczne ozdoby, ciotka w fartuszku i świeżo po spowiedzi..wszystko cukierkowo idealne..tylko te karpie w łazience czekają..na egzekucję..
– Ja muszę mieć świeże. Po za tym Pan Jezus dzielił rybą – tłumaczy się trochę zmieszana.
..Dzielił rybą..ale to było 2000 lat temu. Dziś pewnie wybrałby pizzę.. a może „dzieliłby” tortillą?
Kiedyś, przechowywanie żywności nie było łatwe. Szczególnie szybko psuło się surowe mięso.
Dlatego na uroczystej wieczerzy podawano „świeżo zabite” dania. Wtedy miało to sens.
Dziś, kiedy mamy pod nosem sklep, a w nim gotowe filety ryby, w domu lodówkę- nadal zadajemy niepotrzebny ból i cierpienie podczas świąt miłosierdzia. Dlaczego? Bo taka jest tradycja. A z nią się nie dyskutuje.
Pamiętam gdy 10-lat temu robiłam zakupy z mamą w Auchan. Był grudzień. To co zwykle – bombki, mikołaje, światełka, promocje. Jeśli dobrze pamiętam „karp żywy” sprzedawany był w wydzielonym pomieszczeniu. Może lepiej było tam nie wchodzić. Zobaczyłam wielką stertę miotających się karpi.
Wysypanych jak ziemniaki, bez wody. Zareagowałam. Zażądałam dla nich wody. Prośba nie została spełniona ani od razu, ani po 10 minutach ani po pół godzinie. W tym czasie stałam się za to ofiarą wyzwisk i kpin ze strony sprzedawców ryb i ich klientów. Zrobiłam zdjęcie telefonem. Natychmiast zjawił się ochroniarz i wyprowadził mnie do jakiegoś pokoju. Przyszedł kierownik działu rybnego. Próbował mnie zastraszyć.
– Dla jakiej organizacji Pani pracuje?
– Dla żadnej. Żeby zareagować na cierpienie zwierząt i łamanie prawa trzeba należeć do organizacji? Nie można tak po prostu po ludzku?
– Co Pani robi w naszym sklepie?
– Zakupy. Jak co tydzień.
Potem przyszedł czas na teorie:
-Bo, wy zieloni, wy macie z tego kupę kasy. Jakby mi dawali tyle kasy to też bym tych ryb bronił. Wam się to płaca.
Potem długo jeszcze mówił. Uspokoił się trochę bo zrozumiał, że raczej zdjęć nigdzie nie zamieszczę. Potem był nawet miły. Bił się w piersi, że jemu też żal i że pracownicy sklepu przeszli specjalne szkolenie z zakresu humanitarnego traktowania ryb. Mają certyfikat. Informacja o certyfikacie została wywieszona na dziale rybnym. Wisi po dziś dzień.
Więcej nie wywalczyłam. Miałam wtedy 20 lat. Sama przeciw rozwścieczonemu tłumowi wiernych tradycji zabijania.
Dziś mam lat 30. I nadal nie mogę nic zrobić. Gdy na targowisku ustawia się kolejka bab po sprzedawanego z samochodu karpia, gdy w sklepach pojawiają się szyldy „karp żywy”, gdy po raz kolejny zadawanie cierpienia zwierzętom jest uzasadniane tradycją lub interpretacją Pisma Świętego wtedy wstydzę się…że też jestem człowiekiem.
Tekst: Liliana Bonk
Dziekuję że są jeszcze tacy ludzie jak Pani.. ja też taka jestem ale ich jest więcej :( dlatego ja tych świąt nie przeżywam a wręcz bardzo mi ciężko jest podczas świąt nie moge patrzec na tych ludzi stojących w kolejkach za biednym karpiem.. ciężko mi to pojąc jak można byc radosnym uśmiercając jakieś zycie i nie pojmę nigdy! :(
Piękny i smutny tekst. Właśnie sobie uświadomiłam, że ten doroczny popis okrucieństwa i tępoty czeka nas już za chwilę…I ten kretyniczny zarzut, że to się komuś opłaca… Co niby? Chyba siwe włosy ze stresu i bezsilności i świadomość, że cokolwiek zrobimy, to zawsze za mało.
Nigdy nie kupuję żywego karpia i reaguję na męczenie wszystkich stworzeń. Przez takich ludzi „kochających tradycję”, nienawidzę tych świąt. Ludzie to potwory ( w większości).
Nie byłam pewna w swojej niedawno podjętej decyzji o przejściu na wegetarianizm,ale Pani tekst,sposób widzenia tego wszystkiego przekonał mnie już na 100%, Oby wszyscy zrozumieli,że miłosierdzie należy się każdej żyjącej i czującej istocie,nie tylko ludziom…. dziękuję i pozdrawiam