fbpx

Wegetarianizm w dialogu cz.2

Tym razem zapraszam do zapoznania się z artykułem „Wegetarianizm. Z czym to się jada?” (tekst z niewiadomych powodów zniknął z podanej strony. Można go jeszcze znaleźć na forum Veg tutaj).

Autor rozpoczyna swój tekst od kwestii natury naszego układu pokarmowego. Co ciekawe określa ludzi jako wszystkożerców, co jednak nie przeszkadza mu analizować zwyczajów żywieniowych szympansów zamiast ludzi, ażeby potem wyciągnąć autorytatywne wnioski na temat Homo Sapiens. A mięsna dieta, owszem, umożliwiła rozwój mózgu, ale Homo Sapiens, a nie wszystkich naczelnym jak sugeruje autor i nie ze względu na magiczne właściwości mięsa tylko braku, tak wszechobecnej dzisiaj w marketach, alternatywy w postaci ogromnej ilości zbóż, warzyw, owoców, orzechów itd.

Pominę rozważania na temat zdrowotnych właściwości mięsa. Przerzucanie się badaniami uważam za zbędne a ilość badań i publikacji potwierdzających zdrowotne właściwości diety roślinnej jest wystarczająca by każdy sam zweryfikował podane informacje.

Odniosę się do najciekawszego fragmentu artykułu, w którym autor wdaje się w polemikę z etycznymi aspektami wegetarianizmu. Prezentowane w tekście argumenty to wyborna mieszanka ignorancji, zadufania i paranoi.

Wegetarianie, przyparci do muru zwykli mawiać, że co prawda być może mięso faktycznie nie szkodzi, to jednak, jeżeli człowiek jest w stanie przetrwać bez mięsa, to miłość do zwierząt skłania do zaprzestania jedzenia mięsa. Chodzi o to, żeby zwierzęta nie umierały „dla mnie”.

Chodzi jedynie, o to, żeby zwierzęta nie były zabijana przez ludzi bez koniecznej potrzeby (mięso nie jest konieczną potrzebą, nasz organizm funkcjonuje poprawnie i bez niego). To nie zupełnie to samo co miał na myśli autor.

Mierząc się z argumentacją tu stawianą, wypada stwierdzić, że z punktu widzenie zwierzęcia, jest mu dokładnie wszystko jedno czy umrze, aby zjadł je człowiek, czy też żeby zjadł je lew, czy też tylko robaki i bakterie w wyniku tego, że padnie z choroby.

Autor sam wymyśla argumentacje, na którą odpowiada.

Do tego warto pamiętać, że śmierć jest nieunikniona, wiec chodzi tylko o to, jaki jest powód tej śmierci.

Istotnie. Śmierć jest nieunikniona. W życiu chodzi jednak o coś więcej niż tylko czekanie na śmierć. Liczy się jakość naszego życia. Nawet jeśli dla autora jest ona nieistotna taktownym byłoby nie imputowanie tego rodzaju głupot innym zwierzętom, w tym ludziom.

Zwierzęciu jest wszystko jedno, kto je po śmierci zje.

Nie jest mu jednak wszystko jedno ile będzie trwało to życie i czy spędzi go w naturze czy w kojcu porodowym lub klatce.

Wegetarianie utrzymują dalej w tym samym kontekście, że nie chcą, aby zwierzę żyło krócej niż żyłoby, gdyby nie zostało zabite „dla człowieka”. To zaiste twierdzenie oparte na swoistym profetyzmie, na założeniu, że jest wiedza o tym, ile to zwierzę by żyło, lub, że żyłoby maksymalny czas życia dla danego gatunku.

Nie chcą też aby spędzało życie na fermie hodowlanej. Nie wiem gdzie autor widzi problem z określeniem długości życia danego gatunku. Być może spodziewa się zobaczyć 1000 letniego człowieka albo 30 letnią pszczołę.

Myślenie takie nie bierze w ogóle pod uwagę faktu, że zwierzę hodowlane w ogóle żyje tylko w wyniku tego, że sposób jego śmierci został zdeterminowany.

Słowo „życie” wydaje się w stosunku do zwierząt hodowlanych nadużyciem. Pasowałoby raczej pojęcie „egzystencja”. Obozy zagłady też istniały tylko dlatego, że sposób wykorzystywania w nich ludzi był zdeterminowany. Doprawdy ciężko pojąc logikę ukrywającą się za taką argumentacją.

Gdyby zaprzestać nagle hodowli, populacja tych zwierząt zmniejszyłaby się dramatycznie w wyniku chorób, głodu i drapieżników.

Nikt nie mówi o nagłym zaprzestaniu hodowli. Nikt nie wierzy w cuda. Wraz z malejącym popytem maleć będzie populacja zwierząt wykorzystywanych w hodowli.

Tak wiec człowiek, jedząc ich mięso jest dawcą życia i autorem sukcesu gatunkowego tych zwierząt zarazem, zwycięstwa ich genów.

To chyba najbardziej absurdalny sposób minimalizacji swojego dysonansu poznawczego. Uczynienie z katów dawców życia.

Sposób, w jaki zakończyłoby życie zwierzę, czy to padając na gruźlicę, czy zjadane żywcem przez lwa, czy rozszarpywane żywcem przez hieny czy wilki byłby z pewnością „mniej humanitarny” niż porażenie prądem.

Najbardziej „humanitarna” byłaby możliwość ucieczki, którą gwarantuje natura, a którą odbiera „humanitarna” rzeźnia.

Żyją wiec beztrosko

Beztroskie życie zwierząt w hodowli – http://www.youtube.com/watch?v=13t_VIClag8

Tak czy siak zostaniemy zjedzeni. Podobnie każde zwierzę na tej planecie.

Oczywiście nie każde zwierzę na tej plancie zostanie zjedzone. Gdyby było tak jak pisze autor życie na Ziemi załamałoby się kilka milionów lat temu.

W każdym razie zwierzę hodowlane nie żyje krócej niż nie – hodowlane, nie maj żadnych problemów mentalnych.

Autor jest takim samym specjalistą z zakresu etologii jak i biologii. O ile wie co to znaczy etologia. O problemach mentalnych eksploatowanych zwierząt przeczytać możemy w książkach takich autorów jak Mark Bekoff, Donadl Grffin, Desmond Morris, Vitus Drosher czy Jane Goodall. Światowej sławy autorytetów w dziedzinie zachowań zwierząt.

Krowy z pastwisk do lasów nie uciekają a kury na noc same wracają do kurników.

Krowy nie żyją na pastwiskach, a kury na podwórkach. Obecny system „produkcji” zwierzęcej został całkowicie zindustrializowany. Z rzeźni krowy jak najbardziej uciekają.

Skoro jednak jesteśmy przy bakteriach, można by zapytać, czy bakterie, nicienie i robaki pożerane masowo przez wegetarian, nie zasługują na taką samą ochronę jak kury, skoro doktryna mówi o zwierzętach w ogóle?

Był już absurd, teraz czas na banał. Nie wiem o jakiej doktrynie mówi autor, ale jeśli mówi ona o zwierzętach w ogóle to mówi też o człowieka. Czy skoro człowiek zasługuje na ochronę to zasługują na nią również nicienie? Autor zapewne sprzeciwi się takiemu twierdzeniu. Dlaczego więc ochrona kury ma automatycznie prowadzić do ochrony nicieni jest dla mnie tajemnicą. Cały czas bowiem mowa o zwierzętach. Świat nie funkcjonuje na zasadzie wszystko albo nic.

Rodzi to oczywistą niekonsekwencję w podejściu do „wszystkich braci”, czyniąc jednych gorszymi a innych …smaczniejszymi.

Największą niekonsekwencją wykazują się ludzie z zamysłem ignorujący przynależność człowieka do królestwa zwierząt.

Gdyby bowiem popyt na mięso miał drastycznie spaść, producenci musieliby ciąć koszty. Ponieważ hodowla wielkoprzemysłowa oskarżana o nieludzkie warunki bytowe zwierząt, właśnie celem obniżania kosztów takie warunki stwarza, konieczność cięcia kosztów tylko by te warunki pogorszyła.

Koszta cięte są już w tej chwili, gdy popyt na mięso jest olbrzymi. A rozwój wegetarianizmu, co wykazał przypadek Wielkiej Brytanii, prowadzi do sprowadzania na świat mniejszej ilości zwierząt w celu ich późniejszego hodowania.

Można jednak zapytać, czemu wegetarianie nie jedzą dziczyzny, której przecież problemy hodowlane nie dotyczą?

Z prostej przyczyny, że zbędne zabijanie jest nieetyczne.

Warto rozważyć, czy przypadkiem bycie drapieżnikiem nie jest czymś naturalnym, wręcz naturze potrzebnym a więc obiektywnie dobrym? Oczywiście, ze jest.

„Potrzebna naturze” drapieżność człowieka doprowadziła do kryzysu ekologicznego. Natura tylko o tym marzyła.

Humanizm w wydaniu wegetariańskim zakłada, że człowiek jest gatunkiem odrębnym od świata zwierzęcego.

Wręcz przeciwnie. To właśnie osoby jedzące mięso, filozofia kartezjańska, humanizm i antropocentryzm próbują nas przekonać, że człowiek stoi na wyimaginowanej drabinie ewolucji.

Ta odrębność polega na tym, że człowiek ma prawo do zachowań sprzecznych z naturą, podyktowanych wykreowaną kulturą. Lew takiego prawa nie posiada i musi jeść mięso.

Lew również ma prawo robić co tylko sobie zażyczy. Problem polega na tym, że mózg lwa rozwinął się w innych okolicznościach niż nasz i nie jest zdolny do moralnej refleksji. Jednocześnie lew nie przeżyłby bez mięsa. Człowiek bez mięsa radzi sobie znakomicie.
To raczej ignorowanie naszych naturalnych zdolności do empatii jest zachowaniem sprzecznym z naturą.
Interesujące czy autor w swojej konsekwencji jest przeciwnikiem wszelkich wytworów kulturowych, jako a priori sprzecznych z naturą. Lwy nie chodzą dla przykładu do kina.

Człowiek ma prawo przeciwstawić się zaś swojej naturze, która stworzyła go mięsożernym.

Kolejna bajka o mięsożernej naturze człowieka.

Ta kultura, niewłaściwa innym gatunkom, czyni człowieka nadgatunkiem. To właśnie nazywa się szowinizmem gatunkowym.

Kultura nie jest właściwa tylko ludziom. Po raz kolejny zachęcam się do zapoznania się naukami etologicznymi. Polemizowanie z takim bełkotem przypomina próbę wytłumaczenia działań na ułamkach osobie nie znającej właściwej kolejności liczb.

Szowinizm gatunkowy z samej swojej istoty jest sprzeczny z humanitaryzmem zwierzęcym zakładającym braterstwo gatunków.

Nie wiem skąd autor przytacza pojęcie „humanitaryzmu zwierzęcego”, ale nie ma ono nic wspólnego z wegetarianizmem ani szowinizmem gatunkowym. W ogóle nie istnieje w teorii praw zwierząt.

Właśnie to, że prawdziwym źródłem wegetarianizmu są religie „hinduistyczne” a nie względy medyczne czy jakiekolwiek inne racjonalne, jest istotne.

Ciekawe na jakiej religii hinduistycznej wzorował się Pitagoras zostając wegetarianinem. Albo Plutarch.

(…) wegetarianizm jest ideą obcą Europejczykom, tak samo jak obce są nam inne wzorce żywieniowe(…) Wegetarianizm jest zaszczepieniem do kultury zachodniej elementów kultury obcej.

Kukurydza nie rosła w Europie. Jedzona w Europie stanowi element ucisku rdzennej kultury.

Wegetarianie, mniej lub bardziej świadomie, praktykują religie wschodnie, bo tylko w nich wegetarianizm znajduje uzasadnienie.

Wegetarianizm znajduje uzasadnienie na gruncie filozofii. Pozostaje tajemnicą dlaczego autor nie raczył się z nią zapoznać.

Wegetarianie powinni zdawać sobie sprawę z tego, że ich praktyka, w świetle faktów historycznych jest niczym więcej, jak religijnym mitem ustanowionym jako prawo dla niższych kast, celem spacyfikowania ich dążeń do równości przynajmniej w aspekcie dostępu do zasobów żywności.

:D

Wegetarianie mają swoje Gwiazdy, Ikony,(…) Jednak, umówmy się może co do tego, że przykładowo Penelope Cruz, nie jest światowym autorytetem ani w dziedzinie medycyny, ani w dziedzinie filozofii, ani w dziedzinie kunsztu kulinarnego.

Umówmy się – autor cytowanego artykułu nie ma bladego pojęcia o temacie i nie jest autorytetem ani w dziedzinie medycyny, ani w dziedzinie filozofii, ani w dziedzinie kunsztu kulinarnego.

Przeglądając te spisy osobistości, zabrakło mi w nich jednak być może najsłynniejszego wegetarianina dwudziestego stulecia, którym był ….Adolf Hitler.

Soczyste zakończenie. Szkoda, że kłamliwe. Adolf Hitler nie był wegetarianinem. Co i tak nie ma znaczenia, tak samo jak ulubiony kolor skarpetek Hitlera.

W razie znalezienia w internecie podobnych intelektualnych dziwadeł wklejajcie linki w komentarzach. My się nimi zajmiemy :)

Facebook Comments

Może Ci się również spodoba

Shares