Drabina złudzeń
Minęło 150 lat od opublikowania przez Darwina dzieła O pochodzeniu gatunków. Nie licząc grup skupionych wokół fundamentalistycznych sekt religijnych, większość ludzi zaakceptowała teorię ewolucji. W rzeczywistości jednak potoczny sposób jej interpretacji daleko odbiega od idei prezentowanych przez Darwina. Co więcej w większości przypadków stanowi ich całkowite przeciwieństwo i pod płaszczykiem pozornej naukowości stara się bronić starego status quo – antropocentryzmu.
Filozofia na długo przed Darwinem starała się wyjaśnić fenomen życia na Ziemi, klasyfikując i hierarchizując poszczególne byty. Jednym z bardziej znaczących przykładów jest idea Arystotelesa, który, dokonując podziału istot żywych, na pierwszym miejscu umieścił człowieka, a w dalszej kolejności zwierzęta i rośliny. Pogląd na wyjątkowość istoty ludzkiej przetrwał kolejne stulecia, przyjmując w epoce renesansu postać humanizmu. Człowiek stanowił najwyższe dobro zarówno w sferze nauk religijnych, jak i w kontekście świeckim.
Cios powyższym założeniom zadać miał darwinizm. Ukazując biologiczną ciągłość pomiędzy światem zwierząt i ludzi, podkopał tradycyjną granicę dzielącą nas od innych gatunków. Dla wielu ówczesnych ludzi teoria Darwina była nie do zaakceptowania.
Nie tylko ignorowała ona rolę Stwórcy w procesie kreacji, lecz także dowodziła, że zwierzęta, traktowane jako podległe ludziom, są z nimi w rzeczywistości spokrewnione. Darwinizm stanowił po części odpowiedź na poprzedzające go odkrycia astronomiczne. Kopernik zaprzeczył centralnej pozycji naszej planety, jaką miała ona przyjmować we wszechświecie, podobnie jak Darwin odebrał człowiekowi centralną pozycję wśród istot żywych.
O ile teorię Kopernika można było pośrednio interpretować jako ideę antyantropocentryczną, o tyle ewolucja była całkowitym zakwestionowaniem idei wyjątkowości człowieka, zarówno na gruncie biologii, jak i – w chwili obecnej – zachowań społecznych.
Zaakceptowanie teorii ewolucji postawiłoby pod znakiem zapytania nie tylko kwestie ekologiczne, ale także nasz stosunek do zwierząt i zasadność ich nieustannej eksploatacji. Pisał o tym m.in. James Rachels („Zeszyty Praw Zwierząt” nr 2). Z drugiej strony nie sposób było ignorować dowodów na słuszność idei prezentowanej przez Darwina. Dzisiejsza postawa większości z nas stanowi swoisty kompromis pomiędzy niezbędnymi dla usprawiedliwienia swoich zachowań założeniami antropocentryzmu, a teorią ewolucji. Akceptowanie teorii ewolucji w sposób wybiórczy jest jednak de facto jej zaprzeczeniem.
Zrozumiało to środowisko naukowe, które wiele lat temu odrzuciło już potoczne stereotypy dotyczące ewolucji, którymi na co dzień posługuje się większość z nas.
Mityczne granice
Ewolucja, zakładając filogenetyczną ciągłość życia na Ziemi, dowodzi, że wszystkie nasze, na pozór wyjątkowe, cechy poznawcze, jak inteligencja czy świadomość, dzielić musimy w różnym stopniu także z innymi gatunkami. Akceptowanie ewolucji przy jednoczesnym ignorowaniu zdolności umysłowych innych zwierząt przypomina próbę zrozumienia epoki renesansu bez odwołania się do czasów starożytnych.
Nasze zdolności adaptacyjne, w skład których wchodzą również, o czym wielu zapomina, zdolności poznawcze, wykształciły się w skutek interakcji naszych przodków z warunkami ekologicznymi. Ich rozwój podlega tym samym prawom biologii i ewolucji, które odpowiedzialne są za przystosowawczy rozwój naszych kończyn czy ubarwienie kameleona. Wszystkie one powstały jedynie w kontekście odpowiedzi na wyzwania ekologiczne, które stanęły przed wczesnymi hominidami. Nie stanowią o wyjątkowości gatunku ludzkiego, a wręcz przeciwnie, dowodzą naszego pokrewieństwa z królestwem zwierząt. Schizofreniczna sytuacja, w której człowiek wyłączany jest ze wspólnoty gatunków nie przeszkadza niektórym akceptować ogólnych założeń ewolucji. Dostrzegając ciągłość istnienia pomiędzy pozostałymi zwierzętami, zwracają uwagę na wyimaginowaną przepaść biologiczną i kulturową dzielącą ludzi od najbliższych znanych krewnych – szympansów. Pozwala im to z jednej strony akceptować ewolucję, broniąc się przed zarzutem ignorancji, a z drugiej usprawiedliwiać wyjątkowość ludzkiego bytu. Jeżeli jednak poważnie potraktujemy ideę ewolucji zobaczymy, że przepaść ta jest iluzoryczna, a w przeszłości wypełniały ją liczne, wymarłe już dzisiaj, gatunki hominidów. Jak pisze antropolog Rober Foley
Wymarłe gatunki hominidów ukazują (…), iż przepaść jaką dostrzegamy między ludźmi a innymi zwierzętami – jeden z argumentów wysuwanych przeciw stosowaniu koncepcji ewolucyjnych do człowieka – jest złudzeniem.
Gdyby niektóre z nich dożyły dzisiejszych czasów postawienie jakiejkolwiek granicy oddzielającej nas od świata zwierzęcego byłoby niemożliwe. Ewolucja zaprzecza próbom wyłączenia nas z królestwa zwierząt. Jakiekolwiek z nich powołujące się na darwinizm stanowią zaprzeczenie centralnego założenia ewolucji – ciągłości życia.
Drabina złudzeń
Podstawową cechą charakteryzującą antropocentryzm jest idea hierarchizacji, o której wspominaliśmy na początku artykułu. Powierzchowna interpretacja ewolucji nie tylko pozwalała zachować dogmat dotyczący hierarchizacji, lecz także – paradoksalnie – umocnić go, legitymizując dowodami naukowymi. Francuski etolog Boris Cyrulnik zauważa, że:
Z ludźmi jest ten kłopot, że do patrzenia na świat nie służą im oczy, lecz idee. Tak więc historia zwierząt pozostaje uzależniona od naszej takiej czy innej kultury i przekonań, z których wciąż jeszcze przebija koncepcja piramidy świata istot żywych z człowiekiem umieszczonym na jej szczycie.
Koncepcja piramidy przyjęła obecnie pseudonaukową nazwę „drabiny ewolucji”. Pojęcie to funkcjonuje nie tylko w potocznej interpretacji ewolucji, ale także w podręcznikach biologii czy pismach popularnonaukowych. To skrajnie antyewolucjonistyczne założenie ma w praktyce zlegitymizować dalszą supremację naszego gatunku, odwołując się do praw natury, nadając im tym samym niezbywalną wartość naukową.
Drabina ewolucji zakłada hierarchizację bytów, które w toku ewolucji zdobywają kolejne jej szczeble, co w założeniu odpowiadać ma ich stopniowi rozwoju. Logicznie rzecz biorąc, zwierzę znajdujące się na szczycie osiągnęło maksymalny rozwój biologiczny i społeczny. Odpowiada to de facto idei Arystotelesa, który na pana wszelkiego stworzenia koronował gatunek ludzki. Drabina ewolucji dokonuje błędnego scharakteryzowania pojęcia rozwoju, traktując go jako kategorię wartościującą. Ewolucja rozgrywa się w konkretnych kontekstach ekologicznych, odmiennych dla każdego gatunku, które definiują rozwój tego gatunku. Błędem jest powszechne interpretowanie zdolności poznawczych zwierząt w oderwaniu od środowiska przyrodniczego. Każdy gatunek, któremu udaje się doprowadzić do dalszego rozrodu, znajduje się na optymalnym dla siebie stopniu rozwoju, który pozwala mu funkcjonować w danym ekosystemie. Inteligencja, świadomość czy pamięć nie stanowią dla ewolucji schematu koniecznych zachowań, którego obecność definiuje zwierzęta jako „wyższe” czy „niższe”. Zwierzęta są w świetle ewolucji różne. Odmienne warunki środowiskowe, do których musiały dostosować się gatunki nie pozwalają na ich hierarchizację. Nie istnieje jeden schemat, który pozwoliłby na interpretację stopnia rozwoju gatunków. Rozwój winien być definiowany w odniesieniu do warunków ekologicznych, a tych na przestrzeni lat były miliony. Rozwój inteligencji czy nawet języka jest wypadkową kosztów i zysków w perspektywie interakcji ze środowiskiem. Nie istnieje prosta zależność – im bardziej inteligentne zwierzę, tym większe szanse przetrwania.
Hierarchizacja zwierząt prowadzi do jeszcze jednego, błędnego wniosku – wniosku o celowości ewolucji. Koncepcja drabiny zakłada postępowy proces ewolucji prowadzący do celu, jakim jest człowiek – zwierzę zajmujące ostatni szczebel ewolucyjnej drabiny. Cechy człowieka nie odzwierciedlają jednak postępowego charakteru ewolucji, a jedynie proces przystosowania do konkretnych warunków środowiskowych. Z czego zdawał sobie sprawę sam Darwin, ewolucja winna być postrzegana jako drzewo o licznych rozgałęzieniach ukazujących odmienne sposoby przystosowań gatunkowych, a nie celowy postęp akcentujący wyjątkowość któregokolwiek zwierzęcia. Nasza dwunożność stanowi jedynie alternatywę względem czworonożności psów. To błędna perspektywa antropocentryzmu każe postrzegać ją jako zmianę o charakterze postępowym. Zamiast budować hierarchię lepiej i gorzej rozwiniętych zdolności poznawczych, budowy kończyn czy wielkości mózgu winniśmy pytać o ich znaczenie przystosowawcze.
Rzetelna, zgodna z założeniami ewolucji analiza gatunku odbywać się może jedynie w kontekście warunków ekologicznych, w których dany gatunek się rozwijał. Definiowanie ich przez pryzmat ludzkich zdolności adaptacyjnych, behawioralnych czy psychicznych to obecnie jedynie karkołomna próba utrzymania antynaukowych założeń antropocentryzmu.
Panowie i poddani
O absurdach potocznego rozumienia ewolucji wypowiada się w swojej najnowszej książce Najwspanialsze widowisko świata również Richard Dawkins. Poddaje w niej krytyce kilka obiegowych opinii, które w konsekwencji prowadzą do błędnego dzielenia świata zwierząt na istoty wyższe i niższe, co odzwierciedla koncepcja drabiny ewolucji.
Najbardziej powszechnym błędem jest postrzeganie ludzi jako zwierząt, które wyewoluowały z małp. Ta dziwaczna koncepcja dotyczy całego królestwa zwierząt. Oczekujemy, że zwierzęta niższe ewoluują z czasem w wyższe. Jak pisał Boris Cyrulnik („Zeszyty Praw Zwierząt” nr 1) „wyższy czy niższy to pojęcia rodem z katalogu wyobrażeń o ludziach, z których jedni mają błękitną krew, a inni są nic niewarci”. Podobnie jak w przypadku ludzi, tak w przypadku innych zwierząt pozwala to usprawiedliwiać eksploatację niżej usytuowanych przez tych, którzy znajdują się na szczycie hierarchii. Podobnie jednak jak małpy nie wyewoluowały z dżdżownic, tak ludzie nie wyewoluowali z małp. Dzielimy z małpami jedynie wspólnego przodka.
Nawet pamiętając o istocie ewolucji – doborze naturalnym – wyrażającej się w cechach adaptacyjnych poszczególnych zwierząt, łatwo o antropocentryczną nadinterpretację faktów. Zwierzęta definiowane jako wyższe nie mają wcale większych i lepiej rozwiniętych zdolności przystosowawczych. By to zrozumieć wystarczy prześledzić nieustanny rozwój populacji karaluchów i coraz bardziej kurczące się populacje naczelnych.
Niestety, jak pisze Dawkins,
(..) mit drabiny okazał się dość odporny na rzeczywistość i do dziś to on właśnie stanowi źródło wielu antynaukowych iluzji, bo (…) taka wizja jest w istocie głęboko błędna i, oczywiście, równie głęboko przy tym nieewolucyjna.
Do przełamania powyższego mitu wystarczy uświadomić sobie jedynie kilka prostych faktów wynikających z opracowanej przez Darwina teorii. „Ewolucja nie ma programu ani celu. Jest ślepa i losowa (…)”, jak mówił Władysław J.H. Kunicki-Goldfinger w swojej książce Znikąd donikąd. Nie jest w jakikolwiek sposób nacelowana na nasz gatunek i zapewne nie jesteśmy jej ostatnim słowem. Cytując Goulda: „Ewolucja nie jest drabiną, jest krzewem”. Natomiast za Robertem Foleyem przypomnijmy: „Obraz ewolucji nie różni się w zarysie od przebiegu ewolucji dowolnej grupy zwierząt”.
Aby zrozumieć ewolucję będzie trzeba jednak najpierw „uporać się z wyzwaniem jakie dla nauki stanowi postrzeganie ludzi jako organizmów biologicznych, a nie bohaterów stworzonych przez bogów”. Ewolucja nie kwestionuje, jak chciałoby wielu, wyjątkowości gatunku ludzkiego. Wręcz przeciwnie, ewolucja uczy nas dostrzegania wyjątkowości w każdym przejawie życia. Przełamując schematy hierarchii, wskazuje na wyjątkowość życia jako najbardziej fascynującego biologicznego fenomenu, jaki dane jest nam poznać.
Tekst: Emil STANISŁAWSKI
Źródło: Zeszyty Praw Zwierząt nr 3
Najnowsze komentarze