Jak to ugryźć? Poradnik solisty kuchni roślinnej cz.II

Krystyna Płachcińska /ciekawostki dietetyczne: Michał Płachciński

II. Nasza kuchnia

Aby móc gotować, konieczne jest zaopatrzenie kuchni w sprzęty. Zależnie od zasobności portfela, ale też od ilości miejsca, którym dysponujemy, baza ta może być różna. Moje sugestie ujmę każdorazowo w dwóch krokach. Pierwszy, oznaczony symbolem pojedynczej buźki – to minimum minimorum, od którego radzę singlowi zacząć wyposażać kuchnię, a który umożliwi już podstawową działalność kulinarną. Krok drugi, z wizerunkiem podwojonej buźki ☺☺, obejmie sprzęty uzupełniające wobec pierwszego, tak żeby osiągnąć zestaw optymalny, to znaczy taki, by nie odczuwać w trakcie twórczości kuchennej braków, ale też by nie przytłaczał nas nadmiar sprzętów, które gdzieś trzeba, niestety, ulokować i utrzymywać w czystości.

Uzupełnianie kuchennego zaplecza może postępować stopniowo, w dowolnym tempie, w zależności od ochoty i zasobów finansowych. Nie bierzmy sobie tego za bardzo do serca, bo w wersji minimalnej też świetnie damy sobie radę.

Serce kuchni, czyli źródło ciepła i piekarnik

Piec, płyta grzewcza, kuchenka – gazowa lub elektryczna, ceramiczna lub indukcyjna –  w każdej kuchni już przeważnie jest, a wyboru dokonaliśmy (lub dokonano za nas) dawniej. To samo dotyczy piekarnika.

☺☺

Doskonale, jeśli dysponujemy czterema palnikami o zróżnicowanej wielkości, a piekarnik zaopatrzony jest w termostat, termoobieg i łatwo wysuwane, teleskopowe półki. Reszta cudów–wianków (w rodzaju rożna, mikrofali, zaawansowanej elektroniki) jest zbędna.

Kuchenki mikrofalowej nie polecam ze względu na kontrowersyjne opinie co do jej szkodliwości. Jest wygodna, trzeba to przyznać, ale przy odrobinie planowania spokojnie można ją zastąpić innymi źródłami ciepła.

Sprzęt chłodzący

 W zimnych porach roku korzystajmy, nawet jeśli dysponujemy lodówką, z możliwości wystawienia potrawy na balkon lub parapet. W zależności od potrzeb i temperatury za oknem, może to być miejsce docelowe lub przejściowe, na czas schłodzenia, przed wstawieniem do chłodziarki lub zamrażarki. W porach ciepłych zanurzmy garnek lub pojemnik w korytku zlewozmywaka, napełnionym zimną wodą. Znacznie przyspieszy to chłodzenie potrawy.

Chłodziarka jest natomiast, jak przypuszczam, elementem wyposażenia każdej kuchni. Dysponujmy więc tym, co już mamy, niezależnie od wielkości i zaawansowania technologicznego naszego sprzętu. W wariancie minimalnym, jednodrzwiowym, jest w niej wewnętrzny, niewielki  zamrażalnik, ale na dłuższą metę nie jest to wystarczające rozwiązanie.

☺☺

Wbrew pozorom wegańskie gospodarstwo jednoosobowe potrzebuje dużej chłodziarko–zamrażarki, wcale nie mniejszej, a może nawet większej niż familijna. Gotujemy i pieczemy zawsze optymalne, czyli niestety nie na jeden raz ilości potraw, które nie zostaną skonsumowane od razu, jak to bywa w rodzinie. Przy tym kuchnia roślinna wymaga dużych objętościowo ilości surowców (sałaty, warzywa, owoce jagodowe, orzechy, pestki), których nie kupujemy codziennie, trzeba je więc w racjonalny sposób przechowywać. Dotyczy to zarówno chłodzenia, jak i mrożenia.

Wystarczający będzie wariant dwudrzwiowy o wysokości 180 cm z zamrażarką na dole.

Zamrażarka na dole urządzenia to dużo wygodniejsze rozwiązanie niż w układzie odwrotnym, bo do chłodziarki sięgamy znacznie częściej niż do zamrażarki, rzadziej więc zmuszeni będziemy do schylania się lub przykucania, co bywa uciążliwe zwłaszcza dla seniorów. Z tego samego powodu lepiej sprawdza się szufladowy wariant zamrażarki.

Niezłe są też urządzenia typu side by side. Przy wyborze kierować się powinniśmy dostępnością w kuchni miejsca oddalonego od grzejników. Ponieważ wielką część naszych zapasów stanowić będą warzywa, wybierzmy model z dużą przestrzenią przeznaczoną specjalnie do ich przechowywania, stwarzającą im odpowiedni mikroklimat i cyrkulację powietrza.

Podpowiedź z praktyki: lepiej, gdy szuflada na warzywa podzielona jest na dwie części, bo zawartość, zwłaszcza wkrótce po zaopatrzeniu, bywa bardzo ciężka, a trzeba ją wysuwać na co dzień i wyjmować do czyszczenia i dezynfekcji.

To zakup, niestety, dość kosztowny, a rachunki za prąd także będą nieco wyższe niż przy sprzęcie mniejszym, warto więc zainwestować w urządzenie o wysokiej klasie energetycznej. Gwarantuję, że będziemy błogosławić tę decyzję.

Naczynia do gotowania, smażenia i pieczenia

Wariant minimalny zapewniony mamy zwykle jako już posiadane wyposażenie przeciętnej kuchni. Jeśli jednak zaczynamy od podstaw kupować naczynia (na przykład po założeniu własnego gospodarstwa lub przy wynajmowaniu lokum), to pierwszym krokiem powinno być nabycie trzech garnków, o średnicach mniej więcej: 12 cm, 18 cm i 24 cm. Naczynie małe najwygodniejsze jest w wersji tak zwanej „do mleka”, czyli z wygodnym uchwytem z jednej strony i „dzióbkiem” z drugiej. Duży gar potrzebny będzie do gotowania na przykład buraków (trwa to długo, więc warto jednorazowo użyć większej ilości), bigosu, bulionu, zmiękczania główki kapusty na gołąbki, a czasem po prostu ugrzania większej ilości wody. Dobrze, gdyby był wysoki, by kapusta nie wystawała. Najlepiej sprawdzają się garnki ze stali nierdzewnej, z wnętrzem gładkim, polerowanym. Najtańszych kupować nie warto, bo mają cienkie dno i byle jak przymocowane ucha.

Patelnie też powinniśmy mieć trzy: jedną dużą, na przykład 26–cm i dwie mniejsze, na przykład 14–cm (dwie, ponieważ jedna z nich zarezerwowana ma być do czynności wolnych od cebuli i czosnku, na przykład do prażenia sezamu czy słonecznika albo do podsmażania tartej bułki). Ta ostatnia patelnia najlepiej sprawdza się w wersji żeliwnej, a w ostateczności nawet aluminiowej, ale jest to mniej zdrowe. Można podgrzewać na niej produkty pozbawione kwasów, a przy tym na sucho i niedługo. Pozostałe dwie zafundujmy sobie ceramiczne, granitowe, mineralne, tytanowe – wybór zależny od zawartości portfela, ale w miarę możliwości dobrej jakości, wtedy bowiem długo nie będą porysowane. Unikajmy tylko powłok teflonowych, ze względu na toksyczne składniki tego materiału. Do garnków i patelni potrzebujemy też pięciu szklanych pokrywek, pasujących do średnic naszych naczyń. Tej do prażenia nie będziemy przykrywać. Trudno jest znaleźć w sprzedaży pokrywki bez metalowego obrzeża, pod którym z czasem gromadzi się niehigieniczny brud, ale nie jest to niemożliwe.

Wobec foremek do pieczenia nie ma specjalnych wymagań. Mogą być stalowe lub pokryte warstwą nieprzywierającą. Tylko silikonu raczej unikajmy, bo nie za dobrze znamy skutki jego stosowania. Warto mieć jedną lub dwie nieduże, prostokątne foremki, na przykład o wnętrzu 20 cm na 12 cm, i jedną tak zwaną tortownicę z wyjmowanym dnem. Blacha w piekarniku, po wyłożeniu papierem do pieczenia, też służyć może jako podstawa do klopsików czy ciastek.

☺☺

W wariancie optymalnym zestaw garnków (i pokrywek) poszerzmy o jeszcze trzy, uzupełniając posiadane wymiary. Przy tym do garnka 12–cm radzę dokupić brata bliźniaka. Gwarantuję, że będzie to naczynie zatrudnione na okrągło, jeśli więc nie chcemy uzdatniać go, myjąc doraźnie, co najmniej dwa razy dziennie, zaopatrzmy się w dublera.

Bardzo przydatny jest też garnek do gotowania na parze. Trudno zastąpić go wkładką o uniwersalnej średnicy, bo w momencie wyjmowania gorących produktów składane obrzeże tej wkładki rozsuwa się, nasza potrawa spada z niej, a my się parzymy. Dostępne są w sprzedaży, choć chyba tylko przez Internet, garnki ze szklanym, grubym sitem (typu Pyrex) o wygodnych uchach nie rozgrzewających się aż tak, by nie można było ich chwycić przy zdejmowaniu z gara. Pokrywka też jest z takiego szkła. W trakcie parowania wszystko doskonale widać i nie trzeba podnosić pokrywki dla kontroli, co zaburza efekt pary. Są wersje z sitem jednym, dwoma lub nawet trzema, które można układać piętrowo. Najczęściej stosuję jedno, ale czasem przydaje się drugie. Warto je mieć tym bardziej, że przechowywać je też można piętrowo.

Do zestawu patelni dodajmy jeszcze wielkość pośrednią, na przykład 18–cm lub 20–cm, a wygodnie byłoby też mieć patelnię płaską, do naleśników i tortilli, średniej wielkości, bez pokrywki. Zależy nam na jak najmniejszej ilości tłuszczu do smażenia, tu więc szczególnie ważna jest powłoka nieprzywieralna. W tej funkcji nieźle sprawdza się też patelnia żeliwna.

Bardzo godny polecenia jest szybkowar. Doskonały przy gotowaniu ciecierzycy, fasoli i grochu, zaoszczędzi nam dużo czasu i energii, czyniąc przy tym strączki lżej strawnymi.

Do grupy gadżetów w mojej opinii raczej zbędnych należy natomiast wolnowar, który przydatny jest w kuchni mięsnej, nie jest natomiast potrzebny do gotowania roślin. Są osoby, które chwalą sobie jego możliwości, jako że wstawiając potrawę wieczorem, mają ją gotową rano, albo włączając rano – zjadają po przyjściu z pracy. Nie jestem pewna, czy wielogodzinne przetrzymywanie warzyw w wysokiej temperaturze ma sens, a także czy pozostawianie włączonego urządzenia elektrycznego na noc lub podczas naszej nieobecności jest w pełni bezpieczne.

Nieźle sprawdza się w kuchni roślinnej tak zwany garnek rzymski – gliniane, zwykle prostokątne naczynie, przykrywane również glinianą, wypukłą pokrywą. Bezpośrednio przed użyciem namaczamy obie części garnka w wodzie, dzięki czemu potrawy w nim pieczone są pełne aromatu i nie wysuszają się nadmiernie. Dzięki niemu w zwykłym piekarniku osiągniemy efekt pary wodnej. Szczególnie chleb zyskuje na pieczeniu w tym garnku (rewelacja), a doskonale wychodzą też zapiekanki, risotto, gołąbki, klopsiki. Nie bez znaczenia jest możliwość redukcji ilości tłuszczu, który zastępuje para wodna. Istnieją wersje ze szkliwioną częścią dolną (te sprawdzają się lepiej, bo potrawa nie przywiera) lub bez szkliwa. Ponieważ dowodzimy już całkiem sporą armią naczyń, musimy przeznaczyć do jej stacjonowania odpowiednie miejsce w meblach kuchennych. Najwygodniejsze są głębokie szuflady.

Do pokrywek dobrze jest nabyć stojak przeznaczony do szuflady, regulowany harmonijkowo, tak by mogły one stać pionowo, a wtedy łatwo je będzie zarówno wyjmować, jak i wkładać po umyciu i odsączeniu. Wieszaki do pokrywek przeznaczone na ścianę nie zapewniają im ochrony przed kurzem (w kuchni zwykle tłustawym), a przy tym mają przeważnie za mało stanowisk. Szuflady z garnkami, pokrywkami i patelniami wyłóżmy specjalną, przeznaczoną do tego celu, lekko sztywną folią z wypustkami, chroniącą dno mebla przed uderzeniem, a czasem resztkami wody, i ułatwiającą utrzymanie czystości.

Urządzenia do rozdrabniania produktów

Zacznijmy od podstaw, czyli noży i nożyków. Zestaw minimalny to dobrej jakości nóż do krojenia pieczywa (z piłką), dwa nożyki do warzyw i owoców (jeden z gładkim ostrzem, a drugi z ząbkowanym, trochę dłuższym, tak zwany „nożyk do pomidorów”), obieraczka do warzyw i wyciskacz czosnku. Ten ostatni im prostszy, tym lepiej. Może być dźwigniowy, ale chyba najlepiej sprawdza się taki w formie dziurkowanej łódeczki, którą naciskamy ząbek leżący na deseczce. Niezbędne są też w kuchni nożyczki, przede wszystkim do rozcinania opakowań produktów. Specjalne wieloostrzowe nożyczki do ziół to zbędny gadżet, jako że trudny do zachowania higieny, mimo specjalnego grzebienia czyszczącego. Do sprzętu niezbędnego należy też dziadek do orzechów.

Od razu słowo o deskach kuchennych. Muszą być trzy: do pieczywa (i do niczego poza nim); do cebuli, czosnku, szczypiorku, kurkumy i imbiru (osobna ze względu na nieusuwalny zapach lub barwę); do pozostałych warzyw i owoców. Wielkość i tworzywo – według uznania. Każdy materiał na zalety i wady. Drewno i plastik rysują się, więc stają się niehigieniczne, a  szkło bardzo tępi noże. Jako kompromis sprawdza się melamina. Prawdopodobnie nie jest to tworzywo całkiem bezpieczne dla zdrowia; wiadomo na przykład, że nie wolno serwować w melaminowych naczyniach potraw gorących ani kwaśnych, ale krótkotrwały kontakt warzywa czy chleba z deską da się chyba zaakceptować. Do pieczywa najdoskonalsza jest deska z drewna kamforowego. Można ją nabyć, mimo iż nie jest powszechnie dostępna. Drewno to uchodzi za bakteriobójcze, a tę właściwość można podtrzymać, nacierając raz w miesiącu odpowiednią mieszanką olejów. Zwykłą deskę drewnianą też można nacierać tą mieszanką.

MIKSTURA DO DEZYNFEKCJI DREWNIANYCH DESEK
Do 40 g oleju kokosowego, lekko upłynnionego, jako bazy, wkrapiamy po 30 kropli olejków cynamonowego i goździkowego, 60 kropli eukaliptusowego i 100 kropli kamforowego; dokładnie mieszamy; przechowujemy w słoiczku w lodówce.

Bardzo przydatny jest tłuczek do ziemniaków, metalowy, o kształcie dziurkowanego koła lub wyginanej spirali. Pożądany byłby też tłuczek drewniany, który lepiej sprawdza się przy ubijaniu ziemniaków na kluski i kapusty na kiszonkę.

Poza tym najprostszym narzędziem jest zwykła tarka. Wielkość, kształt, ewentualne zaopatrzenie w pojemnik – zależnie od gustu; ważne tylko, by miała oczka i grubsze, i drobniejsze, a także by była ze stali nierdzewnej. Zwykle im narzędzie jest mniej złożone, tym chętniej po nie sięgamy, bo jest na podorędziu, nie trzeba go wydobywać z szafki, a i mycia będzie mniej.

Być może w naszej kuchni od dawna rezyduje maszynka do mielenia mięsa. Także w kuchni roślinnej może nadal oddawać usługi przy mieleniu gotowanej soi, fasoli czy namoczonej ciecierzycy. Jeśli do tego mamy jakikolwiek blender, choćby ręczny, o niewielkiej mocy, i tradycyjny młynek udarowy do kawy, to taki zestaw od biedy wystarczy. Produkty strączkowe potraktujemy maszynką, blendera użyjemy do ugotowanych warzyw i zieleniny (także jako składników smoothies), a młynka – do mielenia ziaren (sezamu, siemienia, słonecznika, dyni, maku). Bardzo prosty w obsłudze i myciu jest, stosowany w kuchni od pokoleń, moździerz. Najczęściej używamy go do miażdżenia nasion. Wartości odżywcze z nich w formie rozdrobnionej przyswoimy w stopniu wyraźnie większym niż ze zjedzonych w całości. Przy tym w moździerzu nie obrócimy ich w gorący pył, co dzieje się w młynku udarowym, a możemy też kontrolować stopień skruszenia. Druga grupa produktów lubiąca moździerz (z tych samych powodów) to wszelkie zieleniny. Zamiast miażdżyć je zębami (przy szybkim jedzeniu nie zdążamy tego zrobić skutecznie), ucieramy lekko, dodając na przykład czosnku, oliwy, odrobiny soli lub soku z cytryny. Powstaje coś w rodzaju stworzonego naprędce niby–pesto, nie tak homogeniczne jak z blendera.

Przy niewielkiej ilości roszponki, listków rzodkiewek, insalatiny, natki botwiny czy szpinaku wygodniej sięgnąć po moździerz niż po blender.

Ponieważ zaś konsumując ziarna, nie zawsze zaakceptowalibyśmy posmak czosnkowy, trzeba mieć dwa moździerze. Najlepsze są granitowe, marmurowe lub kamionkowe.

Gdy dysponujemy sokowirówką, to oczywiście też odda nam ona swe usługi.

☺☺

Jeśli jednak kompletujemy wyposażenie od podstaw albo chcemy je unowocześnić, zaopatrzmy się w porządny blender kielichowy o dużej mocy (od 800 W). To must have naszej kuchni. Nie musi to być urządzenie za kilka tysięcy złotych, bo w cenie 250–350 złotych dostępne są doskonałe urządzenia, spełniające wszystkie nasze wymagania. Niech to będzie raczej blender z dużym kielichem, na przykład 2–litrowym,  a nie typu butelkowego. Niektóre modele mają butelkę jako opcję dodatkową. Wtedy mamy smoothie gotowe do zabrania na wynos, ale przecież nie jest wielkim kłopotem odlanie części smacznej zawiesiny z kielicha do naszej butelki do tego przeznaczonej.

Roboty wielofunkcyjne to już, w moim doświadczeniu, przerost formy nad treścią. Nie wykorzystujemy nawet połowy ich oferty, a zajmują dużo miejsca i mają wiele elementów do mycia. Wobec zaś urządzenia typu thermomix mam mieszane uczucia. Niewątpliwie ułatwia czynności kulinarne, ale jego cena zbija z nóg. Z drugiej jednak strony, znam osoby, które dzięki niemu „wkręciły się” w gotowanie.

Bardzo istotnym sprzętem rozdrabniającym jest wyciskarka do soków. Nie sokowirówka, lecz wolnoobrotowa, ślimakowa wyciskarka. To znów spory wydatek, ale jakość uzyskanych w niej soków jest tego warta. Tu nie warto oszczędzać, tyle że w mojej opinii nie musi to być urządzenie dwuślimakowe, co jeszcze podnosi koszt, a wystarczy ślimak pojedynczy. Zwróćmy uwagę, czy nasze urządzenie jest przeznaczone do wyciskania soków z zielenin, na przykład szpinaku czy pokrzywy. Nie każde to potrafi.

Młynek przeznaczony do mielenia kawy (warto kupować kawę ziarnistą i mleć ją bezpośrednio przed parzeniem – piękny zapach w domu i smaczniejszy napar) najlepiej nabyć nieduży, ręczny, ale koniecznie żarnowy, o żarnach ceramicznych. Posiadany wcześniej elektryczny młynek udarowy cały czas będzie nam służył do mielenia nasion.

Z zakresu wyposażenia drobnego można zestaw podstawowy uzupełnić o obieraczkę lub temperówkę typu julienne, która wyczaruje warzywa w kształcie spaghetti lub długich spiral. Miła odmiana po nudnych plasterkach.

Szatkownica do warzyw, tak zwana mandolina, przydatna bywa zwłaszcza do krojenia kapusty. Jeśli jadamy to warzywo często, można o szatkownicy pomyśleć, ale najczęściej i tak sięgać będziemy po nóż i deseczkę, które pozwolą nam decydować o grubości piórek. I jak zwykle, gdzieś trzeba by tę mandolinę przechowywać.

Mycie warzyw i owoców

Do szorowania warzyw korzeniowych, a także jabłek, cytrusów i awokado (owoce podróżujące z daleka trzeba koniecznie czyścić starannie, przy użyciu mydła lub roztworu płynu do mycia naczyń), niezbędna jest szczoteczka taka, jak do mycia rąk. Dobrze byłoby tę do cytrusów i awokado zarezerwować tylko dla nich, jako że nie unikniemy gromadzenia się w myjce resztek środków konserwujących ze skórek owoców. Używając osobnej szczoteczki, nie przeniesiemy szkodliwych substancji na marchew, pietruszkę czy buraki, tym bardziej, że zwykle szorujemy je także już po oskrobaniu.

Do mycia zielenin i drobnych owoców niezbędny jest cedzak, który przyda się też przy odlewaniu makaronu, oddzielaniu warzyw od bulionu czy płukaniu sejtanu. Sito powinno być zaopatrzone w haczyki lub płaskie dno tak, by dało się zawiesić wraz z mokrą zawartością na ściance zlewu lub postawić do okapania.

☺☺

Bardzo przydatnym sprzętem jest wirówka do mycia sałaty. Składa się z miski, dopasowanego do niej koszyka i pokrywki z korbką. Mamy tym samym jednocześnie: miskę do moczenia i mycia zielenin, zapewniającą łatwe wylanie i wymianę płynu, ażurowy pojemnik na sałatę, który odstawiamy na bok lub trzymamy w drugiej dłoni w trakcie opróżniania i napełniania miski, a wreszcie wirówkę, w którą zmienia się koszyk, gdy zamkniemy go pokrywą i wprawimy korbką w szybki ruch obrotowy. Otrzymujemy zieleniny wymyte i odsączone z wody. Naczynie to zajmuje trochę miejsca (to jego jedyna wada), ale absolutnie jest tego warte, bo sałaty et consortes są stałym gościem na wegańskim stole. Zwalnia nas ono z konieczności zapewnienia pustego i czystego korytka zlewu, chronienia zielonych drobin przed spłynięciem do rur, gdy zmieniamy roztwór myjący, znalezienia miejsca dla sita do okapania, a wreszcie – osuszania sałaty ściereczką lub ręcznikiem papierowym.

Gdy idzie o szczotkę do szorowania warzyw korzeniowych, to gorąco polecam taką z włókien bambusowych. Jest porządnie, mocno upleciona na drucianym stelażu, dobrze wyprofilowana i bardzo trwała. Otrzymałam ją wraz z wyposażeniem wyciskarki do soków, ale można ją też kupić niezależnie.

Zmywanie naczyń

Po pierwsze, absolutnie nie używajmy żadnych gąbek. Są siedliskiem wszelkich mikrobów; w porach myjek – napowietrzonych, wilgotnych i pełnych resztek żywieniowych – mają one wymarzony raj.

Czym więc myć naczynia? Sporządzamy w korytku zlewu roztwór płynu i posługujemy się ściereczką lekko ostrą, tak by dała radę cząsteczkom kaszy, ziemniaków czy makaronu, które przyschły do naczynia, ale jednocześnie na tyle miękką, by nie porysowała patelni. Nie sprawdzają się na co dzień dostępne w sprzedaży ostre myjki, bo są właśnie zbyt agresywne. Czasem posłuży taka do potraktowania brudu przywartego bardzo uparcie, ale to wyjątki. Ściereczka musi też być na tyle solidna, by zmoczona nadal miała wystarczającą mięsistość, ale z drugiej strony, nie tak duża i gruba, by po zakończeniu zmywania trudno było ją namydlić, przetrzeć w rękach, wypłukać i powiesić do łatwego wyschnięcia, na przykład na relingu lub kranie. Ten zabieg jest ze względów higienicznych bardzo ważny. Trzeba metodą prób i błędów dobrać odpowiedni materiał, bo żadne produkty dostępne w sprzedaży jako myjki, niestety, nie sprawdzają się.

Niezłym, choć nieidealnym, patentem jest pocięcie na prostokąty starych firanek żakardowych, przy czym poeksperymentujmy z ich rozmiarami, zanim potniemy całą firankę. Należy je dość często wymieniać, ale przecież po pocięciu firanki jest ich cały stos.

Trzeba też mieć szczoteczkę, ale nie tę samą, którą czyścimy warzywa i nie tę od owoców cytrusowych. Posłuży do trudnych przyschnięć, a najczęściej do mycia cedzaka. Najwygodniejsza jest okrągła. Przyda się też szczoteczka do zębów – do czyszczenia zakamarków wnętrz pudełek, a do butelek – taka opleciona włosiem na długim drucie.

☺☺

Idealnym materiałem na myjki jest włókno konopne, najbardziej nieprzyjazne drobnoustrojom. Przy myciu ręcznym, zwłaszcza doraźnym, gdy zależy nam na szybkim oczyszczeniu „od ręki” kubka czy garnka po gotowaniu ziemniaków lub kaszy, polecam ściereczki z tkaniny konopnej, w typie płótna, ale luźno tkanej. Szybko schną, w luźnym splocie mikroby się nie trzymają.

Można kupić kawałek tkaniny konopnej na metry, pociąć na odpowiadające nam kwadraty (mój typ to bok 15 cm) lub prostokąty (na przykład 18 cm na 12 cm). Jeśli naczynie nie jest tłuste, nie potrzeba w ogóle płynu do mycia. Gdy jednak używamy płynu, to łatwo wypłukać go potem z myjki. Jest ona bardzo trwała, a w razie konieczności wymiany na  nową nadaje się do kompostowania i do odpadów bio. Można po pocięciu tkaniny posługiwać się ściereczkami bez obrzucenia ich boków, choć będą się strzępić. Doskonałym sposobem jest ich obdzierganie kordonkiem przy użyciu szydełka lub obszycie igłą. Co jakiś czas warto przeprać ją ręcznie mydłem lub w pralce. Od czasu do czasu dobrze jest wymoczyć ją w roztworze kwasku cytrynowego, co zresztą dotyczy wszystkich zmywaków. Wygodnie jest mieć dwie myjki, jednej używać do naczyń wolnych od tłuszczu i silnych zapachów (np. cebuli, czosnku), drugiej do tych brudniejszych zadań.

Świadomie nie piszę o zmywarkach, bo jeśli już taką mamy, to używamy, ale kupować do kuchni singla nie warto. Zbyt długo zasychające naczynia musiały czekać na pełny wsad.

Przechowywanie produktów

Nasze zapasy żywności typu suchego, jak mąki, kasze, ziarna czy orzechy w łupinach, a także konserwy i przetwory, przechowujemy zwykle w szafkach. Są w każdej kuchni. Mamy ich mniej lub więcej, wygodnych w użytkowaniu lub nieergonomicznych. Jak je wykorzystać, zależy wyłącznie od naszego pomyślunku. Jeśli mamy mało miejsca, możemy trzymać produkty w opakowaniach fabrycznych, łatwiej je wtedy „upchnąć”. Trzeba tylko uważać, by po każdorazowym użyciu szczelnie zapiąć opakowanie, bo inaczej łatwo dochowamy się moli spożywczych. Zawsze okaże się, że w którymś produkcie obecne były ich larwy, a mole rozfruną się w poszukiwaniu nowego atrakcyjnego bufetu. Z tego też powodu trzeba od czasu do czasu przeglądać opakowania z zewnątrz i wewnątrz, kontrolując, czy na dnie nie ma larw, a na ściankach charakterystycznych nitek, jakby pajęczyny. Produkt taki jest, niestety, do wyrzucenia (nadmieniam, że nie pogardzą nim ptaki).

Do chłodziarki trafią warzywa, wyłuskane ziarna słonecznika i dyni, oleje i inne tłuszcze, żurek w butelce, ocet jabłkowy, kapusta i ogórki kiszone, a także potrawy gotowe, zwykle zafoliowane, często próżniowo. Tamże wkładamy otwarte już słoiki z niezużytymi do końca przetworami (dżem, chrzan, musztarda) i schłodzone wytwory naszej kuchni (zupa, pasztet, kotlety, sosy, bigos). Te też można umieścić w umytych słoikach po innych produktach (warto ich kilka, różnej wielkości, zachować). Posłużyć mogą również mniejsze garnki lub patelenki z pokrywkami lub folią zamiast nich. Zamykamy pojemniki nie całkiem szczelnie, tak by był bardzo lekki dostęp powietrza. Warzyw nie przechowujemy w folii. Jeśli nie mamy odpowiedniej na nie szuflady w lodówce, owijamy je papierem.

Owoce, a również pomidory, cebulę, czosnek i ziemniaki, trzymamy poza lodówką, w miejscu w miarę możliwości chłodnym (co w zwykłym mieszkaniu bywa trudne do osiągnięcia), luzem w koszyku albo pudełku, przykryte ściereczką, chroniącą przed kurzem i przed ostrym światłem. Tylko truskawki, suche, niemyte, można przechować maksymalnie jeden–dwa dni w lodówce, nieprzygniecione i z dostępem powietrza. Także ananas, nawet rozkrojony, nie traci na kilkudniowym pobycie w chłodziarce.

☺☺

Wariantem optymalnym jest zaopatrzenie się w różnej wielkości zamykane pojemniki, najlepiej szklane lub ceramiczne (szklane nie chronią przed światłem, ale przecież najczęściej przechowujemy je w szafkach lub w chłodziarce; ceramiczne z kolei uniemożliwiają optyczną kontrolę antymolową). Są obojętne wobec żywności, nawet kwaśnej, łatwo je myć i można stosować niemal w nieskończoność, a nawet gdy się potłuką, podlegają recyklingowi (co prawda nie dotyczy to ceramiki, ale szkło naprawdę, a nie tylko w teorii, jest pożądanym surowcem wtórnym). Ziemia dziękuje.

Przy produktach suchych równie pożyteczne będą pudełka lub słoje z tworzyw sztucznych dopuszczonych do kontaktu z żywnością, czyli bez szkodliwych składników, zwłaszcza bisfenolu A (BPA free).Te tworzywa, które nadają się do wielokrotnego użycia w kuchni, oznaczone są na dnie charakterystycznym trójkątem z cyfrą 2 (HDPE, polietylen dużej gęstości) lub 5 (PP, polipropylen). Także cyfra 4 (LDPE, polietylen małej gęstości) uznawana jest za bezpieczną, na przykład dotyczy torebek foliowych, jednak ustępuje dwójce i piątce. Tworzywo PET (większość butelek, oznaczenie 1), polichlorek winylu (PVC, 3) i styropiany, jak choćby kubki na kawę czy lody na wynos (PS, 6), a także inne plastiki (7) nie nadają się jako pojemniki kuchenne. Zaletą plastików jest ich lekkość i względnie niewysoka cena. Niestety, z ich recyklingiem bywa różnie, a o zaśmieceniu planety plastikiem wiemy doskonale. Co prawda u nas nie będą one jednorazówkami, posłużą długo, ale z biegiem czasu lekko rysują się i tym samym są trudniejsze do umycia i mniej higieniczne niż szkło. Choćby nie wiem jak je szorować, stają się nieco niemiłe w dotyku. Rozsądny więc będzie wariant mieszany: do kasz, mąki, soli, strączków, makaronów stosowanie tworzyw, a do produktów mokrych lub tłustych szkła.

Do mrożenia optymalnym pomysłem jest zakup kilkunastu (tak, aż tylu, mimo że to dla jednej osoby) szklanych pudełek ze szczelnym zamknięciem z tworzywa, najlepiej trzech różnych wielkości, od 200 ml, przez 300 ml, do 500 ml. Szkło musi być przeznaczone do zamrażarek, co zapewnia „śnieżynka” wytłoczona na dnie. Czasem potrzebny bywa duży szczelny pojemnik, litrowy lub nawet półtoralitrowy, rzadziej do mrożenia, częściej do chłodziarki lub do transportu potrawy. Tę rolę dobrze też odegra wysoki słój. Świetnie, by pudełka stanowiły komplet, na przykład były kompatybilnymi względem siebie prostokątami, pomyślanymi tak, by mogły stać obok siebie lub jeden na drugim. Łatwiej będzie wtedy wykorzystać przestrzeń w chłodziarce lub zamrażarce, a także w szufladzie czy szafce, gdy nie są akurat używane. Najmniej wygodne pod tym względem są pojemniki okrągłe. Bardzo też przyda się, na jednorazowe porcje bulionu lub mleka roślinnego, kilkanaście maleńkich słoiczków typu twist, o pojemności 30–50 ml.

Doskonałe do pakowania kanapek lub warzyw na wynos, a także do chłodziarki i do zamrażarki, są tak zwane woskowijki. Nasycone wprasowanym woskiem pszczelim lub sojowym (w wersji czysto wegańskiej) ściereczki bawełniane w różnych rozmiarach idealnie i wielokrotnie zastępują folię plastikową wszędzie tam, gdzie wydaje nam się ona poręczniejsza niż pudełko. Gdy na przykład chcemy ochronić przed wyschnięciem chleb, warzywo (szparagi, sałata, natka pietruszki, koperek, ogórek) lub rozcięty owoc, którego nie udało się zużyć na raz (cytryna, ananas, jabłko) – woskowijka sprawdzi się znakomicie. Pod wpływem ciepła dłoni staje się plastyczna i można nią dokładnie owinąć produkt. Po użyciu wystarczy ją rozłożyć i przetrzeć wewnętrzną stronę szmatką lekko namydloną, a potem drugi i trzeci raz wypłukaną, i zostawić do wyschnięcia. Dokładnie tak samo postępujemy przy mrożeniu, na przykład pieczywa czy jakiegoś produktu garmażeryjnego, który chcemy dłużej przechować. Wosk to nadzwyczaj higieniczny i nietoksyczny materiał. Produkty w takim opakowaniu nie psują się zbyt szybko i zachowują aromat.
Dobrze jest mieć kilka woskowijek w różnych wymiarach. Dzięki nim uda nam się bardzo wyraźnie zredukować zużycie folii plastikowej i aluminiowej. Można je kupić w Internecie lub wykonać samemu, wprasowując wosk w bawełnę (zestawy do takiego rękodzieła też dostępne są w Internecie).

Pieczywo, jeśli nie chcemy kupować go codziennie albo gdy pieczemy je samodzielnie, co też bywa niezłą przygodą, musimy odpowiednio przechować. Nigdy, ale to nigdy nie trzymamy pieczywa w folii. Do porcji na dziś i na jutro odpowiednia będzie ściereczka lub woreczek bawełniany, lniany albo konopny. Taką paczuszkę deponujemy w chlebaku lekko uchylonym albo w woskowijce nie całkiem szczelnie zawiniętej. Chlebak zajmuje sporo miejsca, a najczęściej stoi pusty, ale jeśli go już mamy, to dobrze dla chleba, a czasem posłuży też do przechowania ciasta, by się nie kurzyło i nie wysychało zanadto.

Do soków świeżo wyciśniętych, koktajli i smoothie’s wspaniałe są słoiki próżniowe, z których pompką usuwa się powietrze. Czas przechowania w lodówce – tylko do następnego dnia.

Do zabierania posiłków „na wynos”, do pracy, szkoły, na uczelnię, wycieczkę potrzebujemy sporego pudła na sałatkę (a nawet dwóch, gdy pracujemy pełnowymiarowo, więc poza domem jemy dwa lancze), jednego na kanapki i jednego na kaszę lub makaron (zależy, jaką opcję lanczu wybieramy). Ze względu na ciężar powinny to być pojemniki z tworzywa. Muszą mieć solidne zamknięcia, byśmy nie martwili się, że zawartość wypłynie. Kształt trzeba dobrać tak, by pasował naszych do możliwości transportowych. Chodzi więc zwykle o niezbyt długie i szerokie dno, natomiast względnie wysokie ścianki. Do kaszy w każdej postaci dobry byłby nieduży termos z szerokim otworem, jako że zapewniłby nam potrawę przynajmniej lekko ciepłą.

Z takim wyposażeniem, nawet w wersji minimalnej, zabieramy się, z napędem na cztery koła i z turbodoładowaniem, do kuchennej twórczości!

Facebook Comments

Możesz również polubić…

Shares
Skip to content